Ostatni dzień w Toskanii. Rano odwiedzamy pobliskie Monteriggioni (za sprawą gry Assassin’s Creed), wieczorem jedziemy na lody. Oczywiście do San Gimignano. Mila znowu biega jak szalona, a Mitchell powoli staje się miejscową atrakcją turystyczną.
Pogibbonsi żegna nas wyjątkowym zachodem słońca, a nam smutno, bo nie chcemy stąd wyjeżdżać. Toskania może się wydawać "oklepana" i pewnie nie zachwyci każdego. Ale, jak z każdym doświadczeniem, trzeba je samemu przeżyć, aby mieć zdanie. Nam się podoba. Bardzo. Wrócimy tu. Choćby dla Pienzy. A na pewno dla lodów.
Tips:
- nasze miejsce: http://www.podereilpino.it/. Trafiliśmy na nie przypadkiem. Willa na obrzeżach miasta, przy niej winnica. Na powitanie otrzymaliśmy wino z tejże winnicy (bardzo przyzwoite). Wiedzie do niej droga szutrowa (dojazd z różnych stron, maksymalnie 2km). Dla nas to nie był problem. Przy willi basen - czysty, bez zarzutu. Niestety dla nas było już za późno na regularne kąpiele (druga połowa września).