Po szybkim śniadaniu i nieprzespanej nocy (dziecko kaszle) wyruszamy na południe. Wieści z Krakowa mówią, że tam zimno i deszczowo. U nas... no cóż. U nas nie :) Dzieci spisują się na medal i nie wiedzieć kiedy, dojeżdżamy do naszej włoskiej miejscówki. Po drodze delektujemy się słońcem, alpejskimi widokami i kawą z Autogrilla. Dziecko przy każdej sposobności ucieka, czym przyprawia mnie o szybkie bicie serca. Mitchell, jakby tylko mógł, też by uciekł, co manifestuje przy każdym wyjściu z auta (tu też serce bije szybciej).