Tak. Dziś żegnamy się Honfleur. Na pocieszenie zamawiamy mule i gryczane naleśniki. W poszukiwaniu znaczków pocztowych znowu dajemy się złapać na nieznajomości (a raczej braku obycia) z francuskimi zwyczajami - południe to jest czas święty, kiedy to każdy szanujący się człowiek zamyka swoje stanowisko pracy (również pocztowe) i idzie zjeść lunch. Wraca o 14:30.
Już o tym pisałam i dotychczasowe doświadczenia potwierdzają - spotkani na naszej drodze Francuzi chętnie mówią po angielsku, są otwarci i pomocni. Pogoda z jaką mieliśmy do czynienia, była zacna - nawet jeśli padało, to tylko przez chwilę i dość symbolicznie. Ilekroć dochodziliśmy do plaży właśnie wychodziło słońce, a zakres temperatur w dzień, podczas minionego tygodnia, oscylował w okolicy 18-25st. Próbowaliśmy różnych cydrów, każdy nosił, nazwijmy to, "bukiet" środowiska w jakim rosły jabłka wykorzystane do produkcji cydru. A spacerowaliśmy pośród sadów jabłoni, w których mniejsze lub większe stada krów spędzały chyba całe miesiące...