Wyruszamy wcześnie rano i kierujemy się na zachód do Porto. Wybieramy trasę na Burgos, dalej Palencia, Benavente, dalej wzdłuż granicy do Chaves i prosto do Porto. Jest to trasa godna polecenia ze względu na widoki. Za Palencią trasa wiedzie przez krajobraz kojarzący się z amerykańskim filmami, na których bohaterowie jadą trasą prostą po horyzont, z płaskimi stepami po horyzont... brakowało tylko tych małych suchych krzaczków turlających się po ziemi...niczym Route 66 na wysokości Texasu (nie byliśmy, ale tak nam się kojarzy:)). Tylko tu ziemia jakby bardziej pomarańczowa. Miłym zaskoczeniem jest to, że drogi, którymi jechaliśmy do tej pory, są bezpłatne (drogi krajowe i autostrady).
Po przyjeździe do miasta od razu zabieramy się za szukanie parkingu. Świetnie podróżuje się własnym samochodem, jednak parkowanie go w bezpiecznym i w miarę tanim miejscu w dużym mieście nie jest łatwe. Jak się okazuje wiele pensjonatów oferuje swoim gościom parkowanie na podziemnych parkingach w centrum za bardzo dobrą cenę: nasz pokój (z łazienką) kosztował 30€, mogliśmy wykupić parking za 10€ za dobę, zamiast 30€. Nocleg wybraliśmy dzięki przewodnikowi. Bardzo przyjemny mały pensjonat (nie ma to wiele wspólnego z polskim "pensjonatem"; to taka budżetowa wersja hotelu, małe, ale urocze pokoje z łazienką), w którym przywitała nas bardzo sympatyczna pani, będąca jednocześnie recepcjonistką, informacją turystyczną, sprzątaczką i pokojówką. Pani nie mówiła po angielsku, więc nie miałam wyboru-musiałam użyć mojego hiszpańskiego. Nie oczekując żadnych efektów (skoro Hiszpan mnie nie rozumiał, to co dopiero Portugalka?!) powiedziałam, że potrzebujemy pokój na 3 dni, zapytałam ile kosztuje i co z parkingiem. Chwilę to trwało, ale dogadałyśmy się (!). Uderzająca była chęć porozumienia ze strony pani. Dla pewności poprosiła młodszego kolegę, który władał angielskim, o potwierdzenie ustaleń. I pojawił się on. Spiesznym krokiem i o kulach wspiął się po schodach młody Robert De Niro. Identyczny! Nie tylko fizjonomia, ale mimika i gesty. Czad.