Sintra przywitała nas opłatą za wejście do parku, więc podziękowaliśmy uprzejmie i ruszyliśmy dalej - na zachód. Tam czekał na nas najdalej na zachód wysunięty fragment kontynentu europejskiego - Cabo da Roca. Przepięknie. Klify wznoszące się ponad 140m nad Atlantykiem.
My tu gadu gadu, a Algarve czeka. Więc powoli kierujemy się na południe. Po drodze spotykamy kilka przyjemnych plaż i hodowlę strusiów. Niby poważne i nie chciały z nami "gadać", a jednak dziabnąć nas chciał jeden. Pudłował. Pewną atrakcją był Portugalczyk (również oglądał strusie), który jechał właśnie na stałe do Polski do pracy i koniecznie chciał się upewnić, że nie zastanie tam śniegu...
W Setubalu wjeżdżamy na prom na półwysep Tróia. Jest on dość wąski - od wschodu jakieś mierzeje, od zachodu Atlantyk i piękne plaże (a raczej plaża). Stojąc na brzegu spoglądamy przed siebie i nieco podekscytowani faktem, że najbliższy ląd jest oddalony o ok 6 tyś km mamy poczucie, że warto było tyle jechać.
Noc spędzamy w namiotach na przypadkowo znalezionej budowie. Obok nas kurnik i stado owiec... Fatalna noc. Przede wszystkim dlatego, że owce całą noc łaziły i brzęczały swoimi dzwonkami. Poza tym kury piały jak oszalałe od 3 nad ranem. Apogeum trudności w spaniu była burza, która nas wygoniła do samochodu o 5.00... Uff